Skip to main content
BlogPolityka

Przykład idzie z góry

By 28 listopada 2013Brak komentarzy

Miłosz Węgrzyn

Ordynacja większościowa oparta na jednomandatowych okręgach wyborczych daje młodym ludziom z aspiracjami politycznymi możliwość dochowania wierności swoim poglądom, z czym miała problem lwia ilość posłów na Sejm.

Jedna z częściej powtarzanych prognoz w III RP dotyczyła momentu zmiany mentalności, a tym samym poprawy standardów uprawiania polityki, który miałby nadejść wraz z zastąpieniem przez młodych ludzi pokoleń skażonych złymi „nawykami” z okresu komunizmu i początków transformacji ustrojowej. Trudno jednak nie spostrzec, że mechanizmy stworzonego systemu skutecznie ułatwiają kooptację nowych osób i w rezultacie przenoszenie owych złych „nawyków”. Jego istotny element stanowi ordynacja proporcjonalna, wyznaczająca – w połączeniu chociażby z przyjętymi regulacjami odnośnie działalności partii politycznych czy modelu gospodarczego – idealne pole do rozwijania się licznych patologii życia publicznego, jak patronaż i klientelizm.

Ten system bezwzględnie „łamie kręgosłupy” osobom wchodzącym do świata polityki, które przy naciskaniu przycisku podczas głosowania zapominają o dawniej wyznawanych wartościach i poglądach, zasłaniając się zazwyczaj dyscypliną partyjną. Obawa przed wyrzuceniem z klubu parlamentarnego, niemal równoznaczna – przy obecnym systemie wyborczym – z ryzykiem wypadnięcia na stałe z pełnego dóbr wszelakich głównego nurtu, skutkuje nieudolnymi próbami racjonalizowania swojej postawy, poprzez formułowanie stwierdzeń typu: „Mój głos sprzeciwu byłby jedynie głosem wołającego na puszczy”. Nic więc dziwnego, że młodzi politycy wolą bezceremonialnie wywieszać tytułową „Białą flagę” z piosenki zespołu Republika, oraz hołdować zasadzie BMW. Zasadzie odstręczającej jednostki myślące zdroworozsądkowo i świetnie wykształcone, rezygnujące z aktywnego partycypowania w zmienianiu kraju na rzecz kariery w sektorze prywatnym, nierzadko kontynuowanej poza granicami Polski.

Zamiast nich, do Sejmu trafiają postacie pokroju Łukasza Tuska, z wykonywanego zawodu tapicera, który na listę wyborczą w 2007 roku trafił wyłącznie ze względu na chwytliwe nazwisko, przedstawiane przez zainteresowanego jako efekt dalekiego pokrewieństwa z obecnym premierem (co okazało się nieprawdą). Po czterech latach, wiceprzewodniczący struktur Platformy Obywatelskiej w Namysłowie (woj. opolskie), twórca tego wyświechtanego w naszych warunkach pomysłu, przyznał bez ogródek: „On się nie nadaje na posła. On nie nadaje się nawet na kandydata na posła”. Niestety dla podatników, zreflektował się o cztery lata za późno, w czasie których strumień naszych pieniędzy musiał płynąć na osobę niekompetentną do wykonywania wysokich funkcji publicznych. Co gorsza, płyną nadal, gdyż Tusk nie wrócił do dawnego zawodu, dostając bez konkursu urzędniczą posadę w Agencji Nieruchomości Rolnych. Najwidoczniej ponad jego siły okazało się załatwienie kontraktu na tapicerowanie foteli z ostatniego miejsca pracy.

W ordynacji większościowej, opartej na małych okręgach jednomandatowych, desygnowanie przez partie polityczne kandydatów nie wyróżniających się w lokalnym środowisku nie miałoby racji bytu. Niewiele tutaj pomoże choćby przyciągające uwagę nazwisko, ponieważ konkurenci w walce o mandat poselski mogą przy stosunkowo skromnych środkach finansowych obnażyć dyletanctwo takiego delikwenta. Na znaczeniu straciłoby również szafowanie argumentem o dyscyplinie partyjnej, jako usprawiedliwieniu dla głosowania sprzecznie ze swoimi poglądami. Patrząc na polityczną praktykę państw z systemem JOW, byłby on po prostu trudny do odparcia kontrargumentem. Za przykład niech posłuży postać Rona Paula, zwolennika wolnego rynku, który zasiadając w ławach Izby Reprezentantów blisko 23 lata, konsekwentnie opowiadał się przeciwko podwyższaniu podatków, wbrew coraz bardziej odchodzących od ideałów państwa minimum kolegów z Partii Republikańskiej. Retorycznie warto zapytać: Ilu polskich posłów, mieniących się gospodarczymi liberałami, ma prawo pochwalić się podobnym osiągnięciem?

Mam dobrego znajomego, który pomimo młodego wieku wykonał jako społecznik kawał pożytecznej roboty dla swojej społeczności lokalnej. Wystarczająco, aby przy jego zmyśle marketingowym posiadać w systemie JOW właściwie przygotowany grunt pod start w wyborach do Sejmu. Jednak w obowiązującej ordynacji proporcjonalnej wskazane atuty będą całkowicie bezużyteczne, jeżeli nie stoczy on twardej walki o zdobycie przychylności prezesa jakiejkolwiek liczącej się partii, ewentualnie pozostałych osób odpowiadających za kształt list wyborczych. Walki pełnej wielu nieczystych ruchów ze strony „kolegów” z ugrupowania, bezwstydnie czyhających na skonsumowanie owoców ciężkiej pracy innych, oraz szukających potajemnych porozumień z prominentnymi działaczami z centrali.

Najgorsze, że to źle pojęte konkurowanie utrwala się od lat w przeróżnych organizacjach, począwszy od studenckich samorządów, będących – tak w latach PRL-u jak i dziś – swoistą kuźnią liderów. Mając możliwość obserwowania od środka jednego z nich, ciężko wysnuć optymistyczne wnioski odnośnie jakości nowych elit. Intrygi i spiski pod kątem misterności nie ustępują tym na wysokich szczeblach politycznych. Ale zaraz, czyż szereg członków samorządu nie działa w młodzieżówkach partii należących do kartelu usadzonego wygodnie w ławach parlamentarnych i rządowych?