Skip to main content
BlogPolityka

Nie matura, a chęć szczera…

Michał Tkaczyszyn

Jakiś czas temu, w czasie jednych z zajęć, cała moja grupa była, eufemistycznie rzecz ujmując, nienajlepiej do nich przygotowana. Prowadzący skwitował to w oryginalny sposób, zaznaczając, że ze stanem wiedzy z tego dnia jesteśmy gotowi, by ubiegać się mandaty poselskie. – W sejmie też nic nie trzeba umieć – rzekł.

Ile warte były te ironicznie wypowiedziane słowa, przekonałem się kilka dni później. W Internecie znaleźć można film, w którym pewien młody człowiek przepytuje posłów z zagadnień poruszanych na tegorocznej maturze z historii i wiedzy o społeczeństwie. Oglądając go, można natknąć się między innymi na następujące sceny. Beata Szydło, o której przed dwoma laty głośno mówiło się nawet w kontekście objęcia zwierzchnictwa nad Ministerstwem Finansów po ewentualnym zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych, daty akcesji Polski do Unii Europejskiej poszukiwała w latach 90-tych. Andrzej Rozenek, rzecznik prasowy Ruchu Palikota, który w pierwszej kolejności woli by nazywać go Europejczykiem, a dopiero potem Polakiem, był w tej samej kwestii niewiele lepszy. Co więcej, obecnie obowiązującą w Polsce konstytucję uchwalono jego zdaniem w 2005 roku. Kolegów przebił jednak moim zdaniem Grzegorz Napieralski – trzecia siła wyborów prezydenckich z 2010 roku. Po kipiących pewnością siebie zapewnieniach o własnej wiedzy historycznej, potwierdzonych zdawaną przed laty maturą, pytania o datę pierwszego rozbioru Polski przestraszył się bardziej niż wyniku kierowanego wówczas przez niego SLD w ostatnich wyborach parlamentarnych.

Doceniam umiejętności ludzi, którzy montowali ten film, ale myślę, że nie będzie nadużyciem spojrzenie z pewną dozą dystansu na tę groteskę w perspektywie systemu wyborczego. Analizy politologiczne starają się ich nie wartościować i nie odpowiadać na pytanie, który z powszechnie preferowanych systemów jest najlepszy, a raczej jakie cele się dzięki nim realizuje. Otóż w pogoni za dość abstrakcyjnie pojmowanym przeze mnie odwzorowaniem woli większości wyborców, wytworzyliśmy w naszym systemie proporcjonalnym klasę politycznych konformistów, którzy nie rywalizują międzypartyjnie o względy wyborców, zwiększając tym samym własne kompetencje, a wewnątrzpartyjnie o sympatię elity partyjnej. Pełna kontrola kilku osób nad uszeregowaniem zamieszczonych na liście kandydatów wpływa automatycznie na to, że osoby wyróżniające się już na samym początku swojej politycznej drogi zostają zdegradowane, a ich miejsce zajmują ludzie nad wyraz przeciętni, których poziom wiedzy i inteligencji urąga często wielu z nas, jeśli uświadomimy sobie, że są oni naszymi prawnie legitymizowanymi reprezentantami.

Nie chcę tworzyć tutaj komparatystyki systemów wyborczych. Mam pełną świadomość tego, jakie wady niosą ze sobą jednomandatowe okręgi wyborcze. Jedna ich zaleta jest jednak moim zdaniem dużą przeciwwagą dla wszystkich słabości. Są to kompetencje osób, które wybieramy, ich merytoryczne przygotowanie do pełnienia obowiązków i zdolności, których wielu dzisiejszym posłom – zdominowanym przez „partiokrację” – brakuje. Jeśli chcemy, by wiedza historyczna naszych reprezentantów nie ograniczała się do znajomości daty imienin szefa ich partii, musimy walczyć o wprowadzenie w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych.