Skip to main content

RICK I MORTY W CZASOPRZESTRZENI

Rick and Morty to amerykańska produkcja animowanego serialu, która zdobyła popularność w różnych częściach globu. Historia humorystycznych przygód dziadka i wnusia, ni to wysublimowana w formie, ni prostacka w przekazie. Serial został stworzony przez Justina Roilanda we współpracy z Danem Harmonem na potrzeby bloku programowego przeznaczonego dla widzów dorosłych o nazwie Adult Swim w sieci telewizji raczej dla dzieci, czyli znanego Cartoon Network. Dzisiaj spróbujemy zagłębić się w wielowymiarowy serial, którego piąty sezon ostatnio ukazał się w całości na jednej z platform telewizyjnych.

rickimorty.fandom.com

Produkcja ta w swoim zamiarze kierowana była do tzw. „dorosłych dzieci” szukających rozrywki po całym dniu korporacyjnej pracy. Co ciekawe, pierwotne plany serialowe miały opierać się na małej formule parodii filmu Powrót do przyszłości Roberta Zemeckisa. Właściwie z tych pierwowzorów bierze się nie tylko sposób wizualizacji głównych bohaterów serialu przypominających Marty’ego McFlya i Dr. Emmetta L. Browna wraz z wehikułem czasu, ale także silny wątek gatunkowy oparty na styku kina przygodowego, komediowego i fantastyczno-naukowego. Szczególnie kontekst popularnonaukowy, zdaje się stanowić interesujący punkt rozważań dotyczących przygód Ricka i Mortiego.

Projekt ten z jednostkowej parodii, przerodził się w autonomiczne dzieła popkultury, zaskarbiając sobie rzesze fanów, szczególnie po udostępnieniu serialu w serwisie VOD w 2016 roku, również w wersji polskojęzycznej. Same początki serialu sięgają jednak koncepcyjnie końcówki 2013, następnie dzięki popularności i przychylnym opiniom krytyków, zdecydowano się na stworzenie drugiego sezonu w 2015 roku.

Tendencja wzrostowa popularności po wkroczeniu na platformę streamingową zaowocowała kolejnymi sezonami, w których nie brak odniesień także do bieżących wydarzeń z rzeczywistości. Według rankingu seriali opublikowanej na Filmwebie Rick i Morty pozostaje ciągle w pierwszej dziesiątce.

Rick i Morty w czasoprzestrzeni. Celowo zdecydowałem się na to określenie czasu, ponieważ ta kategoria organizacji przedstawianych wydarzeń, stanowi jeden z kluczowych elementów porządkujących fabułę. My właściwie ciągle nawet nie tyle jesteśmy w bezimiennej czasoprzestrzeni, ile w dążności do poznania alternatywnych rzeczywistości w odmętach galaktyki. To sprawia jednocześnie, że wątków i koncepcji jest cała mnogość, a każdy odcinek oprócz Proustowskich poszukiwań straconego czasu, daje nam literacki strumień świadomości utkany z ironii i wartkiej akcji wydarzeń, udziwnień i popkulturowego gongoryzmu. Kwiecistość wątków scala nam dana przygoda i element zaznaczony w tytule wokół którego orbitalnie krążą inne elementy. Może to być kadź z kwasem, Prometeusz, wielkie pochłanianie, albo szmaragdowy obiekt pożądania. Nie można zapomnieć także o Ogórze Ricku, który znalazł swoich filozoficznych wielbicieli.

To chyba najbardziej ujmuje – koncept, do którego prowadzą różnorodne przygody alkoholika-naukowca Ricka Sancheza i jego wnuka Mortiego. Czasem pojawia się wraz z nimi siostra Ricka, Summer, rzadziej rodzice: Beth i quasi-nieudacznik Jerry. Szczególnie Rick jest postacią, która zdobywa serca widzów swoim słownym sarkazmem i ekscentryzmem. Wielowymiarowość i mnogość galaktyczna Ricków i Mortich, każe nam dodać, że główny z nich pochodzi z wymiaru C-137. Właściwie ta gra kontrastami jest kolejnym z elementów fabularnych, który pobudza odbiorcę, a zaznacza się to chociażby w postaci Mortiego, zblazowanego nastolatka, będącego przeciwieństwem Ricka.

Analizując kwestię gatunkowości tego serialu, o której już była mowa, warto dodać, że jest on w pełni niejednoznaczny a dany gatunek uzależniony jest od odcinka. Oczywiście są pewne elementy wspólne, dzięki którym stwierdzić możemy, że bliżej tej produkcji do komedii niż tragedii, jednak genologicznie można mówić zarówno o komedii pomyłek, jak i o produkcji pełnej akcji, przygody, wreszcie formy animowanej i przeznaczonej dla odbiorców starszych, powyżej szesnastego roku życia.

To, że analizujemy „kreskówkę”, stanowi bardzo często największy element zdziwienia w chwili gdy opowiadamy o przygodach Ricka i Mortiego. Trudno w tym sensie zwrócić uwagę na geniusz koncepcyjny twórców serialu, niejednorodność gatunkową, podpartą aktualnością prezentowanych wydarzeń. Bo ta pętla czasowa zaznaczona w przygodach głównych bohaterów serialu, jak i alkoholizm Ricka i rozchwianie emocjonalne Mortiego, pozwalają zapomnieć o bezsensie świata. W tym punkcie ważnym kontekstem staje się szeroko pojmowana teoria odzwierciedlenia, czyli mnogości wątków i odniesień zawartych w omawianym serialu.

To co w sposób najbardziej oczywisty zdaje się wynikać z takiego rozumienia, wypływa z aspektów naukowych i filozoficznych fabuły. Na takie spojrzenie naprowadza nas wiele kanałów w serwisie YouTube zajmujących się analizą popkultury. Jednym z nich jest Człowiek Absurdalny, który w swoim „filmowym szocie”, czyli szybko opracowanym temacie filozoficznym zwraca uwagę na zagadnienie prawdziwej odpowiedzialności i złej wiary w kontekście Ricka Sancheza, Jean-Paula Sartra i Nietzschego.

OGÓR RICK JAKO MANIFEST FILOZOFICZNY

Pikle. Odcinek o ogórze Ricku, zrobił prawdziwą rewolucję filozoficzną w Internecie. Trzeci odcinek, trzeciego sezonu, w trakcie którym Rick zamienia się w ogórka celem ograniczenia swojej wolności poprzez ograniczenie możliwości, aby uniknąć udziału w terapii rodzinnej. W kontekście filozoficznym- egzystencjalnym Sartre wskazuje tutaj na tzw. działanie w złej wierze.

A na dokładkę Nietzsche i jego „Gott ist tot” zwiastujące, że idea przestała być źródłem jakiegokolwiek kodeksu moralnego. Tutaj właściwie dojmuje relatywizm podsycony czarnym humorem w serialu, z którego rodzi się perspektywa nihilistyczna i romans fabularny z chaosem i bezsensem świata. W tej mnogości wymiarów gubi się bowiem indywidualizm jednostki, zacierają się wartości i idee, które nieustannie się w serialu dezaktualizują. Ujął to dobrze pomysłodawca serialu Dan Harmon w wywiadzie w ramach „The Search For Meaning” stwierdzając, że właśnie Rick and Morty stanowi w wolnym tłumaczeniu „odpowiedź na wszystkie bolączki istnienia”.

rickimorty.fandom.com

Innym wątkiem często podejmowanym w serialu jest ekologia. To dzięki przygodom Ricka i Mortiego dowiadujemy się chociażby o zaburzeniach biosfery, czy teorii gatunkowej, jak w odcinku z Frankensteinem. Zresztą serial doczekał się swoich poważnych analiz naukowych zawartych w książce Matta Brady’ego „The Science of Rick and Morty: Nienaukowy przewodnik po świecie nauki”, która pozwala nam rozwikłać poruszane tematy i wyjaśnić czasem bardzo hermetyczne nazewnictwo naukowe przeplatane ironią.

Nie bez przyczyny bardzo często można spotkać się zatem ze zgrywną opinią, że serial ten to bajka dla ludzi o wysokim IQ. Co stanowi jednak największy atut Ricka i Mortiego ? Że nawet po odrzuceniu wątków egzystencjalnych lub teorii naukowych, zostanie nam po prostu bardzo dobra produkcja rozrywkowa zaadresowana do każdego. Choć nie każdemu musi przypaść do gustu.

STO LAT PANIE TADEUSZU

Dokładnie 100 lat temu urodził się Tadeusz Różewicz. Obwieszczają to nagłówki, a słowa w publicznej przestrzeni – wydają się jakby napełnione dozą poetyckości. Takie okazje pozwalają podejrzeć nas samych przez dziurkę od klucza, oderwać się od tych wszystkich ważnych spraw, na chwilkę z dystansu spojrzeć na procesy świata, na człowieka, jego wrażliwość i psychikę, na naszą planetę.

Zmarł Tadeusz Różewicz | Artykuł | Culture.pl
Tadeusz Różewicz, fot. Elżbieta Lempp

Czego dowiedzieć się możemy dzisiaj z wszechstronnej twórczości Różewicza? Przede wszystkim pewnej dozy skromności, która przerasta tytuły i nagrody, a oprócz tego przyglądania się światu, jego kruchości oraz targającym niepokojom. Zawiera to w sobie studium nad człowiekiem doświadczonym dramatem II wojny światowej, nad jednostką tęskniącą za czułością w świecie zniszczonym, pozbawionym tego, co wypełnia nas ciepłem, beztroską, pokojem.

W twórczym dziele Różewicza, który estetycznie zmagał się z krzywdą i niepokojem XX wieku, wreszcie z duchową pustką, można stwierdzić, że ważną rolę odegrała niepewność oraz powiązana z nią tęsknota. Pokuśmy się na taką oś interpretacji, małą szufladkę w wielkiej szafie. Tutaj dwie refleksje. Pierwsza dotyczy istoty poezji, albo tworzenia zlepka słów. Swój zamysł nad tym co tworzy, określał mniej więcej tak: „Przez wiele lat pisałem wiersze. Czy tworzyłem poezję? Ciągle ta sprzeczność była we mnie obecna. Od roku 1945. Chciałem dotrzeć do poezji i od poezji uciec”. Oczywiście nadciągają słuszne aluzje do koncepcji filozoficznych Theodora Adorno i dojmującego stwierdzenia o barbarzyństwie pisania wierszy po Oświęcimiu.

CIĄGLE POMIĘDZY

Prof. Andrzej Skrendo w jednym z tomiszczy serii poświęconej historii i kulturze polskiej, pisze w sposób następujący: „Różewicz tęskni za tym, czego nigdy nie miał. Tęsknotę tę można nazwać metafizycznością jego twórczości. Jednocześnie występuje przeciw tym, którzy twierdzą, że mają to, czego mieć dziś nie sposób i odmawiają uznania, że także ich dzieło rozwija się w sytuacji osuwania się metafizycznego gruntu”. Przypominają się tutaj słowa zakończenia autotematycznego w swej dualnej naturze, napisanego dwuwersowo wiersza Kto jest poetą?: „poetą jest ten który odchodzi/ i ten który odejść nie może”. Fragment został wyryty na nagrobku Różewicza znajdującym się nieopodal osławionej Świątyni Wang w Karpaczu.

POZEJA W NASZYCH CZASACH?

Kolejna refleksja, być może najbardziej zaskakująca płynie z Różewiczowej słabości do Mickiewicza. Jakoś nie po drodze wydać by się mogło poetyce „ściśniętego gardła” z romantycznym mesjanizmem. Nomen omen w stulecie śmierci Mickiewicza, Różewicz pisze, „poezja Mickiewicza/ sto lat nas karmi/ ten sam chleb/ siłą uczucia rozmnożony”.  Na pierwszy rzut oka można uznać, że to retoryczne peany na cześć mistrza ponad miliony, w dodatku podsycone ewangelicznym nawiązaniem. Co prawda Różewicz przecież często odwoływał się do Biblii, jednak zwykle po to, żeby desakralizować rzeczywistość. W tym miejscu pojawia się jednak sentyment, światełko powracającej tęsknoty. Mickiewicz niesie w sobie wspomnienie dni przed tragedią i chaosem, niepodległościowe oczekiwanie, zamiast postapokaliptycznego nihilizmu, „śmierci poezji”. I nasz Różewicz wspominający: „Słuchając wierszy Mickiewicza, miałem łzy w oczach. A jednak będę twierdził, że poezji już nie ma. Poezja w naszych czasach? To wszystko jeden wielki błąd, omyłka”.

Trudno z czytelniczej perspektywy dotykając wrażliwości Różewicza zawartej w jego wierszach, w przeświadczeniu o mocy, wartości, pompatycznie nazwanej wielkości poety, przyjąć, że sam autor poezję nazywa „omyłką”. A z drugiej strony, tak wyraża się dzisiejszość, realizuje się niepokój w czasach pokoju. W wielu miejscach stwierdzał, że XX wiek przepełniony był nienawiścią, lecz XXI powinien być przepełniony miłością. Postawił nam jednak pewien warunek odczytywany z Listu do ludożerców:

Kochani ludożercy
Nie patrzcie wilkiem
Na człowieka
Który pyta o wolne miejsce
W przedziale kolejowym
Zrozumcie
Inni ludzie też mają
Dwie nogi i siedzenie

Kochani ludożercy
Poczekajcie chwilę
Nie depczcie słabszych
Nie zgrzytajcie zębami

Zrozumcie
Ludzi jest dużo
będzie jeszcze więcej
więc posuńcie się trochę
Ustąpcie

Kochani ludożercy
Nie wykupujcie wszystkich
Świec, sznurowadeł i makaronu
Nie mówcie odwróceni tyłem:
Ja mnie mój moje
Mój żołądek mój włos
Mój odcisk moje spodnie
Moja żona moje dzieci
Moje zdanie

Kochani ludożercy
Nie zjadajmy się
Dobrze
Bo nie zmartwychwstaniemy
Naprawdę

Artykuł o niczym

Czym właściwie jest nic? Gdyby zadać to pytanie małemu dziecku, bez większych problemów odpowiedziałoby na pytanie śmiejąc się jednocześnie. Taki duży a nie zna odpowiedzi, przecież nic to… nic. Jest w tym jakaś logika, jednak postarajmy się wgłębić w znaczenie jakie niesie za sobą ów słowo.

Nic, według Słownika Języka Polskiego, to nieistnienie obiektu lub zdarzenia o właściwościach określonych, oraz że w żadnym stopniu dane zdarzenie nie miało miejsca. Innymi słowy, nic to po prostu brak czegokolwiek. Obecnie jeżeli poprosić kogoś, aby zilustrował nam „nic”, większość bez mrugnięcia okiem narysowałaby zero. Co ciekawe, koncepcja zera jest stanowczo nową dziedziną matematyczną.

Matematyczne nic

Symbol zera był wykorzystywany w systemie zapisu liczb, w których pozycja cyfry miała znaczenie. Dla przykładu liczba 42001 z odstępami zamiast zer staje się nieczytelna (42 1) oraz może zostać w łatwy sposób pomylona z liczbą 4201 (42 1). Pierwszy raz system pozycyjny do zapisu liczb wykorzystywali mieszkańcy Sumeru i Elamu około roku 3200 przed naszą erą. Zapis opierał się na liczbie „kopa”, czyli 60. Początkowo, brak wartości w danym miejscu oznaczano
właśnie pustym miejscem. Dany sposób zapisu odziedziczyli Babilończycy. Archeolodzy odnaleźli glinianą tabliczkę, pochodzącą z okresu starobabilońskiego, datowaną na lata 1900-1600 przed naszą erą. Umieszczono na niej listę trójek pitagorejskich. Brak cyfry w jednym z rzędów oznaczono na niej pustym miejscem.

Grecy do obliczeń używali zwykłych stołów z krążkami z odpowiednimi cyframi. W miejsce zera wstawiano pusty krążek bez żadnej liczby. Kiedy pod koniec średniowiecza zaczęto wykonywać działania na już dostępnym i tanim papierze, w miejsce zera rysowano zwykłe kółko, które miało przypominać krążek bez cyfry.

Status zera jako liczby w starożytnej Grecji budził niemałe kontrowersje. Pytano „czy nic może być czymś?”. Kwestia ta wiązała się z filozoficzną dysputą dotyczącą możliwości istnienia próżni. Niejasna interpretacja zera oraz nieskończoności (nieskończonego ciągu znaków zbieżnego do zera) stała się też jedną z podstaw sformułowania paradoksów Zenona z Elei.

Jednym z paradoksów Zenona jest wyścig Achillesa i żółwia. Stanowi on iż Achilles pozwala żółwiowi oddalić się o połowę dystansu, zanim zacznie swój bieg. Należy pamiętać, że biega on dwa razy szybciej od żółwia. W momencie, gdy Achilles dobiegnie do połowy dystansu, żółw będzie już w 3/4 dystansu. Gdy Achilles będzie w danym punkcie, żółw będzie zajmował 7/8 dystansu i tak w nieskończoność. Bardzo podobny jest paradoks strzały, która to zanim pokona dystans, musi przelecieć połowę dystansu. Następnie musi przelecieć połowę pozostałej części i tak również w nieskończoność. Rodzi się tu bowiem pytanie, czy dany dystans zostanie kiedykolwiek pokonany?

Innym, bardziej trafnym nicości paradoksem jest paradoks upadającego drzewa. Czy jeżeli drzewo upada w dziczy i nikt nie słyszy jego upadku, czy generuje jakikolwiek dźwięk? Dziś, dzięki rozwojowi nauki wiemy, że tak. Dźwięk jest falą przenoszoną przez drgania cząstek. Jeżeli więc drzewo upada, wytwarza falę dźwiękową. Może ona nie zostać usłyszana, jednak nie budzi wątpliwości, że istnieje. Co jeśli jednak drzewo upadnie w próżni? Taka fala nie powstaje, gdyż w próżni nie ma cząsteczek, które mogłyby przenosić falę. Czy odpowiedzieliśmy sobie zatem na pytanie czym jest nic? Czy jest tym próżnia? Czy więc zero odpowiada zapisowi próżni – no nie. Próżnię zostawmy na późniejsze rozważania, wróćmy zatem do matematycznej koncepcji zera.

Należy rozróżnić kilka pojęć w matematyce występujących pod wspólną nazwą zero. Liczba zero, należąca do zbiorów liczb całkowitych, wymiernych, rzeczywistych oraz zespolonych jest elementem neutralnym w grupach dodawania odpowiednich pierścieni liczbowych. W szczególności ma następujące własności wobec działania dodawania i mnożenia zdefiniowanych na tych zbiorach: a + 0 = a; a • 0 = 0. Cyfra zero, wykorzystywana w arytmetyce przy zapisie liczb w każdym systemie pozycyjnym, co zostało już przeze mnie wspomniane. A także symbol zero, który jest odrębnie definiowany w teorii grup, logice, teorii mnogości.

Bez zera nie moglibyśmy cieszyć się dzisiejszymi dobrami rozwoju, ponieważ każda elektronika bazuje na systemie binarnym, czyli zapisie liczbowym cyframi 0 i 1. Nawet ten esej istnieje tylko i wyłącznie dzięki zerze, gdyż bez niego nie powstała by żadna litera w dokumencie, nie wspominając już o samym programie służącym do edytowania tekstu.

Można więc pokusić się o konkluzję, iż zero nie jest niczym, jest fragmentem większej układanki tworzącej większą całość. Jest więc czymś, wyklucza to więc zero jako nic potwierdzając niejako samo przez się, że zero jest niczym. Rozważając znów matematyczne zero jako symbol: Zero symbolizuje nicość i brak. W odniesieniu do szeregu liczb symbolizuje też początek. Zauważmy więc, jak bardzo wpisuje się to w teologiczne rozważania nicości i początku.

Być albo nie być?

Kultura Indii określa stan braku zmartwień i absolutnego spokoju jako Nirwana. To właśnie do Nirwany dążą mnisi. Można by więc powiedzieć że cała kultura indyjska opiera się na dążeniu do nicości.

Z innej strony, jeżeli przyjęlibyśmy logikę przeciwności, idąc w ślad za pięciolatkiem, przeciwnością wszystkiego jest właśnie nic. Według Biblii danym wszystkim jest Bóg. Posługując się znów przeciwnościami, jeżeli Bóg jest wszystkim, brak Boga jest więc niczym. Tu moglibyśmy zakończyć rozważania, jednak pozostaje nam sama koncepcja Boga jako bytu wszechmogącego. Zakładając więc że istnieje, łatwo można przyjąć że jego brak jest więc niczym. Wszystko jest Nim a nic jest jego brakiem. Śledząc dalej wersety Biblii oraz nauczania teologiczne, takim brakiem Jego obecności ma być koncept piekła. Jeśli jednak przyjmiemy, że w dziejach ludzkości znalazła się choć jedna osoba, która trafiła do piekła (czyli straciła jakąkolwiek szansę na obcowanie z Nim) przebywa w chwili obecnej w piekle, czyli nicości. Czy więc nie wyklucza się to samo przez się? No bo skoro coś jest w nicości, to nicość nie jest już nicością, tylko jest już czymś.

Wróćmy jednak do początku, gdzie według Biblii było słowo. Nauka pokazuje nam że na początku był Wielki Wybuch. Można więc przyjąć, że w dziejach istnienia czegokolwiek jest on więc swoistym zerem. Jest bowiem początkiem. Ale czy na pewno? Naukowcy twierdzą, że zaraz przed Wielkim Wybuchem, Wszechświat istniał w innej, bardziej wybuchowej fazie – tak zwanej inflacji kosmologicznej, która trwała zaledwie biliardową część sekundy. To dzięki procesom wtedy zachodzącym możliwy był początek wszystkiego, co znamy. Znowu jednak, gdy wydawałoby się,
że odpowiedzieliśmy sobie na pytanie czym jest nic — niestety nie.

Kosmos – czyli wielka pustka?

Pozostając w Kosmosie, udajmy się do tak zwanego Wielkiego Nic. Wielkie Nic to pustka w wolarzu o średnicy 330 000 000 lat świetlnych, w której dotychczas znaleźliśmy zaledwie 60 galaktyk. Jednak największą znaną nam we wszechświecie pustką jest tak zwana Pustka KBC, która jest 6 razy większa niż wielkie nic. W tej Pustce znajduje się miedzy innymi nasza Droga Mleczna. Ale czy to znaczy, że oprócz tych kilku znalezionych tam galaktyce nic więcej nie ma? Niestety nie. Jesteśmy w stanie znaleźć tam chociażby kilka atomów wodoru na metr kwadratowy. Jest to całkiem spory wynik jak na tak ogromne przestrzenie. Co jednak znajduje się pomiędzy atomami? Wspomniana już przeze mnie próżnia.

Próżnia to prawdziwie naukowe nic. Parafrazując słowa Maxwella, próżnia jest czymś co pozostanie w naczyniu, jeżeli usuniemy wszystko co da się z niego usunąć. Jak zostało już przeze mnie wspomniane, próżnia nie posiada żadnej „substancji” pozwalającej przenosić fale dźwiękowe. Czy znaczy to że nie może przenosić nic? Nie do końca. Próżnia jest w stanie przenosić fale grawitacyjne.

Idąc za ogólną teorią względności, grawitacja nie jest siłą. Jest raczej zakrzywieniem czasoprzestrzeni. Fale grawitacyjne więc, to zakrzywienie, które rozchodzi się w próżni niczym fale na wodzie po wrzuceniu do niej kamyka. Coś musi jednak spowodować takie fale. Może tym czymś być chociażby fuzja dwóch czarnych dziur. Spójrzmy przez chwilę na światło. Bo ono też przemieszcza się w kosmosie. Jak wiemy z lekcji fizyki, światło przemieszcza się zawsze w prostej
linii po najmniejszej linii oporu. Jeśli spojrzymy na oddalony obiekt emitujący światło, ale zostanie on przysłonięty w połowie innym obiektem, rozchodzące się promienie będziemy mogli zaobserwować zakrzywione. Czy znaczy to że światło nie przemieszcza się w linii prostej? No nie. Nastąpiło po prostu zakrzywienie czasoprzestrzeni, a więc grawitacja, która w iluzoryczny sposób zakrzywiła nam tor przemieszczania się światła. Czy więc fale rozchodzą się w próżni? Raczej rozchodzą się w czasoprzestrzeni.

Zazwyczaj spoglądamy na czasoprzestrzeń jak na coś, w czym może coś być. Jednak jeżeli akurat niczego tam nie ma to co nam pozostaje? To właśnie jest próżnia.

A co, jeśli spojrzymy na próżnię bliżej? Czy niczego tam nie dostrzeżemy? To „nic” kryje w sobie kwantowe fluktuacje. Kwantowe fluktuacje są cechą naszej próżni. Polega to na tym, iż pojawiają się, tak jakby z nikąd, jakieś cząstki. Pojawiają, zderzają, a następnie znikają. David Hume argumentował, że chociaż spodziewamy się, że wszystko ma przyczynę z powodu naszego doświadczenia konieczności przyczyn, przyczyna może nie być konieczna w przypadku
formowania się wszechświata, który jest poza naszym doświadczeniem.

Właśnie tym nienamacalnym doświadczeniem są kwantowe fluktuacje, jednak skąd się pojawiają? Tu znów przychodzą nam Paradoksy Zenona. Otóż, skoro my jesteśmy w próżni, to w czym jest próżnia? Może właśnie to jest tym niczym?

Wróćmy do początków życia. Tym jednak razem do początków Twojego życia jako jednostki. W chwili obecnej, która jest tu i teraz, jesteś. Jednak zanim się urodziłeś, to po prostu Cię nie było. Po śmierci również Cię nie będzie (jednak tego do końca nie wiadomo). Patrząc od strony chociażby ateizmu, istniejemy tylko w chwili obecnej. Można by pokusić się o stwierdzenie, że żyjemy w skończonej nieskończoności, która jest określona ramami istnienia. Każdy z nas wie że
się urodził. Każdy też wie że kiedyś umrze, jednak na chwilę obecną poza tym co jest nie ma nic.

Świadomość tego jest pewnego rodzaju fenomenem, gdyż stanowi o samostanowieniu wszechświata. Ten cykl życia symbolizuje uroboros. Uroboros jest wężem, który zjada własny ogon formując się w okrąg. Jest on więc zarówno początkiem oraz końcem. To tak jak nieskończony ciąg wyrazów zmierzający ku zeru. Jest początkiem, czyli zerem. Jest też końcem. Koniec jest nowym początkiem. Bardzo dobrze ten model wyznań znają nurty hinduistyczne wierzące w reinkarnację. Uważają że nic w przyrodzie nie przepada, jedynie zmienia przeznaczenie. Tak też jeżeli uformowało się jakieś życie i przepadło, odrodzi się w innej formie.

Nic czy jednak coś?

Podsumowując już szereg zebranych doktryn, wierzeń, konceptów i teorii: znane i rozumiane przez nas nic jest brakiem czegokolwiek. Może być swego rodzaju początkiem, bądź też końcem. Przyglądając się istocie wszechświata, gdzie nawet w naukowo definiowanej nicości, możemy znaleźć coś należałoby więc zapytać: „Dlaczego istnieje raczej coś, niż nic?”. Jest to jednak jeszcze bardziej obszerny temat. Możemy więc, czysto teoretycznie, przyjąć koncepcję niczego jako braku. Używamy jednak tego wyłącznie w sytuacji, gdy chcemy dany brak zilustrować. Sami z siebie nie zauważamy nigdy braku. W tym momencie, na przykład, nie odczuwam braku, gdyż braku nie ma. Dopiero wskazanie nam na dany brak, tworzy niejako odczucie straty bądź nieposiadania w jakikolwiek sposób czegokolwiek. Czy więc koncepcja
niczego nie tworzy nam czegoś nowego na potrzeby zilustrowania niczego?

~Jakub Binkowski

W końcu wychodząc, witać gwiazdy. Szkic o metafizycznej podróży szlakiem Dantego

Co może się zdarzyć przez siedemset lat? Właściwie zadziać się może przede wszystkim czas historyczny, bo w końcu skoro konkretne –set lat, to i powód wiadomy. Siedemset lat temu zmarł bowiem najwybitniejszy poeta włoski, filozof i polityk, Dante Alighieri. Rok Dantejski, oby zakończył się szczęśliwie brakiem ferowanych przez życie scen dantejskich, a dał nam jedynie wraz z tym florenckim mistrzem, jeszcze głębsze poznanie zbiorowego imaginarium ludzkich wyobrażeń, lęków i namiętności. Jak pisał Dante, „porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie”, parafrazując – wy , którzy to czytacie. A co tam właściwie, dajmy się w tej opowieści zanurzyć.

Papież pisze List apostolski o teologii Dantego Alighieri
Dante Alighieri, Domenico di Michelino, Katedra Santa Maria del Fiore, Florencja

Przede wszystkim, żebyśmy ustalili jasno (sic!) fakty. Dantego znamy jako autora Boskiej komedii, dzieła światowego, które datuje się mniej więcej w zakresie 1308-1312. Najczęściej mogliśmy się spotkać z licznymi opracowaniami tego tekstu, określanego jako swoista panorama średniowiecznej myśli i rozumienia rzeczy wykraczających poza jednostkowe jestestwo. Średniowieczne imaginarium jednak w odrodzeniowym opakowaniu, bowiem język narodowy, włoski, nie łacina, dalej bycie bohaterem we własnym… dziele, wreszcie brak obaw przed mariażem biblijno-mitologicznym, wprowadzeniem elementów z kultury antycznej. Powróćmy jednak do sedna. Dla Dantego, który jest głównym bohaterem tego włoskiego poematu, wędrówka po zaświatach ma służyć przede wszystkich jako ścieżka moralnej odnowy, podążając w pełni różnorakich emocji poprzez znane nam trzy metafizyczne sfery – Piekło, Czyściec, Raj. Można dodać, bez zbędnej filozofii, ale właściwie dlaczego nie pójść o krąg dalej? Cyfra trzy, ma swoje głębsze znaczenie, jako ta idealna w wymiarze wiecznym, ale także stylistycznie wycyzelowana – trzy części Boskiej komedii, a każda z nich składająca się z trzydziestu czterech pieśni licząc z pieśnią wstępną. Piekło zawiera w sobie dziewięć kręgów, którymi podążamy w kierunku Czyśćca, który złożony z dziewięciu pięter prowadzi do Raju obdarzonego dziewięcioma częściami nieba, wyżej i wyżej w kierunku Absolutu.

Trzy rzeczy pozostały z raju: gwiazdy, kwiaty i oczy dziecka.

Tyle o strukturze i symbolach, ale w tym wszystkim niebagatelne znaczenie ma język włoski, którego kunszt można odkrywać wraz z lekturą Dantego. Zabawiając się lingwistycznie, a jednocześnie odszukując współczesnych metod celebracji ważnego dla literatury światowej momentu, możemy natrafić na akcję zapoczątkowaną  przez Akademii della Crusca pod nazwą „Codziennie nowe słowo Dantego”. Przywołuje ją w swoim artykule W końcu wychodząc, witaliśmy gwiazdy Sebastiano Giorgi, jako jedną z różnorakich inicjatyw przybliżających postać Dantego. Tym sposobem świętowania okazuje się publikowanie przez Akademię codziennie jednego słowa autora Boskiej komedii, „365 wpisów poświęconych dziełu Dantego: rzeczowe spojrzenie na słownictwo i styl poety, z krótkimi opisami”. Giorgi na łamach „Gazetta Italia” wspomina między innymi o wyrażeniach, takich jak „<<trasumanar>>, niezwykły neologizm stworzony przez Dantego, który oznacza doświadczenie znacznie wykraczające poza to, co ludzkie; <<color chce son sospesi>>, (moim zdaniem szczególnie warte uwagi) określenie na dusze znajdujące się w dantejskim Limbo, które stało się swego rodzaju powiedzeniem odnoszącym się do stanu niepewności czy oczekiwania”.

Plik:La Barque de Dante (Delacroix 3820).jpg – Wikipedia, wolna encyklopedia
Barka Dantego, Eugène Delacroix, Luwr

Wyjdźmy jednak z językowych dociekań, bowiem wszech miar recepcji Dantego idzie dużo dalej. Jednym z przykładów może okazać się spektakl Tańcząc Boską Komedię w choreografii Elwiry Piorun, zapowiadający się jako impresja dotykająca niektórych z wątków obecnych w poemacie wspominanego intelektualisty, szczególnie w zestawieniu plastyczności użytych metafor i fizycznego wyartykułowania, jakby wytańczenia zawartych w dziele wątków. Premiera Tańcząc Boską Komedię dopiero pod koniec września w Warszawie, ale już warto ten fakt odnotować.

MOMENT POBUDZENIA WYOBRAŹNI

Pozostaje jednak pytanie, co my w indywidualnym odbiorze możemy jeszcze wyłuskać z lektury osławionego Dantego Alighieri? Przecież bać, już się nie boimy, ale nieśmiało wolno powiedzieć, że to właśnie Dante literacko obmyślił piekło, pobudził ludzką wyobraźnię. A jak piekło to i czyściec oraz upragnione niebieskie bramy. Myślę, że pozostaje nam zamysł nad kunsztem słowa i moment pobudzenia wyobraźni także współczesnego czytelnika. Element konfrontacji z jakąś trudną do nazwania przestrzenią, daleko odbiegającą od tego co zwykłe, a jednak tak bliskiej poprzez nasze pragnienie choćby najmniejszego pierwiastka metafizyki.

Wreszcie, trudno wyobrazić sobie literaturę europejską bez Boskiej komedii, która inspirowała twórców wielu i właściwie nadal pozostaje misterną mozaiką ludzkich wad i zalet, gdzieś pomiędzy jałowością istnienia a mistycyzmem. W końcu każdemu z nas przydarzyło się „pośród ciemnego znaleźć się lasu”. Jak pisał Wiesław Chełminiak w tym kontekście, „kłopot jednak w tym, że Alighieri dążył do doskonałości, co wydaje się wyzwaniem ponad siły człowieka XXI wieku”. Nie wiem, czy tak jest do końca, dlatego że dzisiaj, równie mocno staramy się żyć mocniej, więcej, lepiej, dążymy do doskonałości, jednak jej cel sytuuje się zupełnie gdzie indziej.

Ilustracja
Portret Dantego, Sandro Botticelli

Dzisiaj 13 września 2021 roku, sięgając wstecz do daty śmierci Dantego wskazywanej na 13 lub 14 września 1321, można w taki sposób próbować przybliżać tę postać. Franciszek nazwał Dantego „prorokiem nowej ludzkości, która tęskni za pokojem i szczęściem”, a my przywołajmy także słowa włoskiego ministra kultury, który otwierając Rok Dantego, nie omieszkał sparafrazować ostatniego wersu Piekła. Że pomimo pandemicznych trudności i czasów – jak głosi chińskie przysłowie – z pewnością ciekawych, „wszyscy czekamy na to, by w końcu wychodząc, witać gwiazdy”.

~Jakub Horbacz

ZNANE-NIEZNANE. MODLITWA PAŃSKA A PRACUJĄCY SPOŁECZNIE

Tekst Modlitwy Pańskiej (Pater noster) wydaje się być niezmiennym towarzyszem duchowej drogi chrześcijaństwa poczynając od Jego początków ewangelicznych i momentu niejako przekazania go apostołom przez Chrystusa. Biorąc pod uwagę istotność tego tekstu dla rozwoju cywilizacji chrześcijańskiej, nie bez znaczenia pozostaje aspekt także społecznego rozpatrywania przyswajalności myśli i znaczeń zawartych w Modlitwie Pańskiej, określanej bardzo często przez Ojców Kościoła mianem swoistego wzoru modlitwy chrześcijańskiej.

Wlastimil Hofman | „Ojcze nasz”, lata 1951–1952
Wlastimil Hofman, Ojcze nasz

Wynika z tego bardzo czynna funkcja tej modlitwy w zakresie kształtowania kultury i życia publicznego, a szczególnie różnych tekstów towarzyszących. Najbardziej interesujące z nich wydają się przenikać literackie próby parafrazy tekstu Modlitwy Pańskiej.

Jak słusznie pisze w jednym ze swoich tekstów badacz i znawca tematu, autor pokaźnego zbioru „Ojcze nasz – nasz” prof. Jan A. Choroszy:

tradycja parafrazowania Pater noster sięga do antyku chrześcijańskiego (Juwenkus), bardzo żywo rozwijała się w średniowieczu, a od XVI wieku była i ciągle jest kultywowana w dwóch odmianach: poetyckiej (wierszowej) i pieśniowej (melicznej). W tym, pobożnym, nurcie europejskiej tradycji we wszystkich stosowanych formach (…) parafraza Modlitwy Pańskiej mieści się w ramach — by skorzystać ze współczesnego określenia — dozwolonego użytku: jest kontemplacją lub objaśnieniem, wiedzie do przeżycia i zrozumienia.

Mamy do czynienia zatem z ogromem tekstów wchodzących w obszar parafraz, których głównym celem było jeszcze głębsze „przeżycie i zrozumienie” modlitwy. Nie bez znaczenia zdaje się umieszczenie określonych poszukiwań w danym continuum czasowym, co otwiera na konteksty i odniesienia, a przez to bardziej szczegółowe zrozumienie całości. Jednym z przykładów literackich parafraz jest wiersz księdza Jana Zieji zatytułowany Ojcze nasz pracujących społecznie, który może okazać się bardzo ciekawym motywem dla przedstawienia Ojcze nasz w świetle codziennego trudu czasu z perspektywy postaci nietuzinkowej, którą w szerszym obiegu dało się poznać za sprawą filmu Zieja z 2020 roku.

Omawiany tekst znalazł się w pełnym czułości wydaniu Z głębokości… Antologia polskiej modlitwy poetyckiej, który zawiera w sobie zbiór wierszy przenikniętych sacrum w warstwie kruchej wyrażalności jednostkowego przeżywania oblicza transcendencji. Stanowią one owoc pewnej przekraczalności ludzkich wyobrażeń, które poszukują odpowiedniej formy oddania istoty rzeczy niezgłębionych i z głębokości wypływających, posługując się Psalmem 130. W takim doborze refleksyjnych modlitw poetyckich, znaleźć można właśnie parafrazę Pater noster, która wnika w znacznym stopniu w przestrzeń społecznej działalności i to właśnie ten aspekt stanowi pewnego rodzaju klucz interpretacyjny tego wiersza białego.   Tekst Jana Zieji otwiera się apostrofą skierowaną do Absolutu, którego określa jako „Stwórcę światów nieprzeliczonych”. Następnie pada pierwsza Ojcze naszowa fraza wstępna, która (tak jak i inne fragmenty modlitwy zawarte w tekście) zostaje oznaczona wielkimi literami. Można w tej pierwszej części zwrócić uwagę na pragnienie podmiotu związane z pewnym uwydatnieniem wszech miaru obecności Boga poprzez kategoryzację przestrzeni według podziału na to, co zewnętrzne (obserwowalne w świecie) oraz wewnętrzne (autorefleksja):

i wszelkiego stworzenia Panie,

KTÓRYŚ JEST W NIEBIE

i na ziemi, i na każdym miejscu,

i we mnie teraz…


zbiory własne, strona tytułowa

Pod względem cyzelowania języka, zwrócenie uwagi na intensyfikację Boskiej obecności następuje dzięki anaforycznemu użyciu spójnika „i”. Dzięki takiej konstrukcji tekst nabiera ponadto refleksyjnej płynności oraz docelowo wprowadza w to, co niepojęte do końca. Taka bowiem retoryczna konstatacja następuje po wielokropku (niepewność ukazana po wejściu w lirykę bezpośrednią, osobistą) na temat natury Najwyższego, która „wypełnia wszystko”. Kierując się tym przeświadczeniem, należy zwrócić właśnie na podłoże wejścia w obszar relacji człowieka z Bogiem poprzez aspekt społeczny. Tak odczytywane znaczenie modlitwy, w tym modlitwy poetyckiej podkreślał Benedykt XVI powołując się na usytuowanie pewnych przestrzeni (modlitwa a świat) z filozofii Wittgensteina:

W modlitwie, w każdej epoce dziejów, człowiek przygląda się sobie i swojemu położeniu w obliczu Boga, poczynając od Boga oraz w odniesieniu do Boga, i przekonuje się, że jest stworzeniem, które potrzebuje pomocy, nie jest w stanie samo doprowadzić do spełnienia swoją egzystencję oraz swoją nadzieję. Ludwig Wittgenstein, filozof, przypominał, że «modlić się znaczy poczuć, iż sens świata znajduje się poza światem».


Nie wchodząc do końca w polemikę teologiczną, myśl ta uświadamia nam ten modlitewny sposób przyglądania się położeniu człowieka względem tego, „który jest w niebie”. W pewnym sensie poprzez wersy Ojcze nasz pracujących społecznie pobrzmiewa konkretność użytego języka, w którym wyraźnie widać wynikowość, etapowość, być może także powtarzalność. Jest ona często związana z jasnym ukazaniem trwałości Boga i niestałości człowieka, tak jak w próbie wyrażenia zwrotu „święć się imię Twoje”, który nawiązuje dalej formą również do innej modlitwy  będącej elementem mszy świętej, czyli Hymnu anielskiego określanego także doksologią większą. Chodzi tutaj o fragment trzech wersów wyróżnionych anaforą „tylko Tyś jest” wraz z danym określeniem.

W dalszej części – posługując się terminem odkodowania – widzimy paralelę światów, które w królestwie Ojca dostrzegają źródło wartości społecznych, takich jak prawda, sprawiedliwość i miłość odnoszących się do rodziny, gromady, ale także narodu. Należy uwzględnić, że oprócz pierwszej strofy (a jest ich sześć), wszystkie pozostałe „otwierają się” od wyróżnionego fragmentu Modlitwy Pańskiej. Tutaj niejako zmienia się podmiot liryczny, który mówi w liczbie mnogiej „bo w naszych królestwach”. I właśnie zestawienie królestwa boskiego (źródło porządku) z ludzkim (w którym „jest nam za ciasno, duszno i krwawo”) w większym stopniu niż pierwszy fragment przybliża do motywu głosu homo religiosus „pracujących społecznie”. I ta konwencja pozostaje dalej, podnoszona w kwestii Bożej woli ukazanej jako „najświętsza i najsprawiedliwsza”, która wchodzi do miejsc „na ziemi” – tam gdzie Ojczyzna, sprawy codzienne w gospodarstwach domowych, miejscach pracy, a więc w przestrzeni warsztatów, fabryk i na roli.

Bodaj najbliższym określeniem zdają się echa przytoczonych za Ratzingerem słów Wittgensteina, które utożsamić można z poszukiwaniem określonego ładu i godności osoby ludzkiej w świecie. Odbywa się ono jednak w wyraźny sposób poprzez modlitwę, czyli nadzieję, że źródłem tej zmiany jest łaska pochodząca spoza tego świata. To właśnie ona powinna przynieść poprawę zastanego obrazu ziemskiej wędrówki, tak żeby Ojciec nas – osób pracujących społecznie sprawił:

aby już nie było wśród nas głodnych,

niedoodzianych i bezdomnych,

opuszczonych i krzywdzonych,

w ciemnocie i grzechu żyjących.

Tutaj kumuluje się ten ciężar trudu codziennego, w języku opisującym, emotywnym bardziej poprzez charakter retorycznych powtórzeń, wyliczeń i nagromadzeń bliskich formom homiletycznym, niźli wysublimowane metafory i porównania. Jest jednak pewien fragment, który wytrąca z oczywistości ukazania braku tego, co najpotrzebniejsze, paradoksalnie odnosząc się do „chleba powszedniego”. A wszystko to w tym zwrocie ludu do Boga „daj nam”, które następnie poprzez eliptyczne ominięcie czasownika przechodzi płynnie z relacji Bóg – lud, do tej człowiek dla człowieka:

a my sobie – bracia i siostry,

mimo przedziały gór, rzek i oceanów,

mimo różnice ras, wiar i języków.

Wydaje się zaskakiwać pewnego rodzaju wejście w taką refleksję, biorąc pod uwagę czas powstania tego tekstu opublikowanego pierwotnie w modlitewniku Z Chrystusem w drogę życia, który został wydany konspiracyjnie w Warszawie w 1943 roku. Moglibyśmy powiedzieć, że podejście niwelujące różnice pomiędzy ludźmi we wskazanych zakresach, mające charakter swoistej ekumeniczności, nie było wówczas tak bardzo popularne. Kolejna kwestia związana z czasem w kontekście, tym razem wojennego chaosu ukazuje zwrot w stronę teraźniejszości i przeżywania aktualności momentu, „daj nam dzisiaj”, „bo tylko dziś żyjemy”. Możemy podejrzewać, że w tamtym trudnym okresie wiara w sensie chrześcijańskiego paradygmatu miłości była poddawana próbie, a przebaczenie krzywd wykraczało poza wszelkie kategorie etyczne. I właśnie w takim momencie docierają słowa Modlitwy Pańskiej, która w tej parafrazie głośno woła:

JAKO I MY ODPUSZCZAMY

szczerze i wszystko…

NASZYM WINOWAJCOM

wszystkim…

A to prawdopodobnie w aspekcie społecznym zwyczajnie graniczy z cudem. Nie zmniejsza to jednak skali doniosłości tego głosu etycznego wymiaru odpuszczenia zła, oczywiście najpierw uderzając się w piersi własne, a potem przebaczając „wszystkim”. Nie pada przy tym żadne określenie, nie ma bezpośredniego określenia wroga, nieprzyjaciela, choć przecież o to, z historycznego i społecznego punktu widzenia, trudno nie było. Dalszym krokiem jest także ustrzeżenie przed pokusą czynienia zła w tzw. dobrym celu.

Twarze dialogu - ks. Jana Zieja | Niedziela.pl
Archiwum Archidiecezjalne Warszawskie

Na zakończenie można przejść do zestawienia słów wiersza Ojcze nasz pracujących społecznie z postacią księdza Jana Zieji. Był on wyraźnym świadkiem dramatów i zdarzeń XX- wieku, duchownym, działaczem społecznym, pisarzem, ponadto żołnierzem walczącym w I i II wojnie światowej, posługującym jako kapelan Szarych Szeregów, AK. Zieja to także uczestnik Powstania Warszawskiego, po wojnie działacz opozycji demokratycznej i współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników i Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. Został on zapamiętany jako człowiek wykraczający poza sztywne ramy określeń. Posługując się tytułem książki Jacka Moskwy na temat tej postaci, okrzyknięty mianem – Niewygodny prorok. Bez gloryfikacji, pewna doza prawdy na pewno w tym określeniu się znajduje, szczególnie w chwili gdy przytoczymy jeden z dialogów we wspomnianym na wstępie filmie z 2020 roku zatytułowanym Zieja, w którym w główną rolę wcielił się Andrzej Seweryn. Mianowice w trakcie przesłuchania komunistyczny oficer bezpieki pyta Zieję – „kto was namówił do działania na szkodę Polski Ludowej?” – na co ten z powagą odpowiada – „Jezus Chrystus. Z Nazaretu”.

Warto przytoczyć (w kontekście omawianego tekstu, szczególnie w wymiarze parafrazy Modlitwy Pańskiej i odpuszczenia winowajcom) fakt, że Zieja podczas walk jeszcze na froncie wojny polsko-bolszewickiej wyniósł z pola walki 23 rannych tłumacząc żołnierzom, że zabijanie jest grzechem, bezpardonowo trwając przy tym, że bez względu na okoliczności. Ten sam przekaz płynął z jego słów w trakcie Powstania Warszawskiego – „nie zabijaj nigdy nikogo”.  Sam tekst poetycki Jana Zieji Ojcze nasz pracujących społecznie stanowi wyraz społecznej troski i w określony sposób wnika w strukturę Modlitwy Pańskiej.

Ksiądz Jan Zieja był także uczestnikiem powstania...
kadr z filmu Zieja

I choć sam wiersz Zieji nie wydaje się być literackim arcydziełem, to w kontekście życia autora nabiera o wiele głębszego znaczenia i jako tekst kultury zyskuje na wartości, spełniając nie tylko postulat modlitewnego „przeżycia i zrozumienia”, ale i znacznie więcej.

ALE NAS ZBAW ODE ZŁEGO

wszelakiego: jawnego i ukrytego,

teraz

i w godzinę śmierci naszej.

AMEN.

 

Jan Zieja (1897-1991) - Postacie | dzieje.pl - Historia Polski
Ks. Jan Zieja. Fot. PAP/T. Michalak

~ Jakub Horbacz

SZTUKA W REKLAMIE MÓWI DO CIEBIE

Często się słyszy o sztuce nawet o niej nie myśląc. Pierwsza myśl, że zdanie to prozaiczne, jednak gdyby się dłużej zastanowić, odkrywamy cały nieprzetarty szlak różnorakich skojarzeń, którym blisko do jak najpiękniejszej – a to komparatystyki, interdyscyplinarności, albo po prostu – wszechstronnej wiedzy. Dla wszystkich tego chłonnych, albo zwyczajnie szukających ciekawego, mniej sztampowego kontentu  do lektury, poleca się tekst autorstwa Sary Hass. Gdzieś na styku publicystycznego komentarza, czujnego oka, recenzji, plasuje się właściwie kolejny odcinek naszego cyklu „Sztuka w…”. Zapraszamy do lektury.

Kanadyjski filozof i teoretyk mediów, Marshall McLuhan, stwierdził kiedyś: ,,Pewnego dnia historycy i archeologowie odkryją, że reklamy naszych czasów są najbogatszym i najwierniejszym odzwierciedleniem życia codziennego i wszelkich czynności ludzkich, jakie pozostawiło po sobie jakiekolwiek społeczeństwo. Pod tym względem hieroglify egipskie nawet nie umywają się do reklam”. Trudno się z nim nie zgodzić – jesteśmy bombardowani reklamami na każdym kroku – nie tylko we wszystkich rodzajach mediów, ale na ulicy, w tramwaju, u fryzjera… Wszędzie. Chcemy obejrzeć film? Na wielu kanałach musimy liczyć się z reklamami… W kinie? Najpierw zwiastuny innych produkcji. Może pojedziemy na jakiś koncert albo festiwal? W porządku, tylko zanim usłyszymy wykonawcę – poznamy nazwiska sponsorów. Artykuł w Internecie? Zaraz można przeczytać, tylko najpierw przewinąć dziesiątki reklam natrętnie wyskakujących na ekranie. Reklam zatem w naszym życiu jest za dużo. Dlatego większość z nich ignorujemy. Dokonujemy selekcji, zwracamy uwagę na te, które w jakiś sposób mogą nas zainteresować – czy to produktem, który reklamują, czy samą jakąś ciekawą formą. Tylko co oznacza ,,ciekawa forma”? PRowcy różnych firm coraz częściej muszą silić się na jakieś oryginalne reklamy. Jednak to też nie jest łatwe – przecież konsumenci mają wrażenie, że wszystko już było. Już w ubiegłym wieku reklama zaczęła rozpowszechniać się na masową skalę. Dlatego też twórcy reklam musieli wpaść na pomysł, który będzie zachęcał klientów do kupna. Oczywiście, zjawisko, z którym mamy do czynienia obecnie, jest nieporównywalne. Wraz z rozwojem nowych technologii, ich idee muszą być jeszcze bardziej trafiające do odbiorcy.

Czymś, co dobrze się sprzedaje, jest (wbrew pozorom) sztuka. Reklama i sztuka – te pojęcia niewątpliwie żyją ze sobą w symbiozie. Bo któż z nas słyszałby o multimedialnej wystawie van Gogha czy dzieł Wyspiańskiego w Krakowie? Kto zainteresowałby się ,,Dziadami bez skrótów” w Teatrze Polskim we Wrocławiu albo wystawą ,,Dali, Warhol”, gdyby nie reklamy? Który mieszkaniec miasta z muzeum, wiedziałby, że w jedną majową noc ma możliwość darmowego zwiedzania jego zbiorów? Może i jakaś nisza pasjonatów sztuki, ale nawet oni najpierw muszą usłyszeć (albo przeczytać) i dzięki reklamie dowiedzieć się o danym wydarzeniu. Zwracamy wówczas uwagę na to, czego wcześniej nie dostrzegaliśmy lub ignorowaliśmy. Reklama ,,ożywia” sztukę. Skończyły się czasy estetyki piękna i brzydoty rozumianej w sposób klasyczny. Idealne, muskularne nagie ciało młodzieńca, nie jest teraz wyznacznikiem tego, co nazywamy dziełem sztuki. Żyjemy w czasach popkultury, więc bardzo często sztuką jest to, czym ją nazwiemy. Można się z tym zgadzać lub nie, ale patrząc chociażby na popularność zjawiska zwanego performance czy coraz chętniej odwiedzane kontrowersyjne spektakle teatralne (powodem dla obejrzenia spektaklu Agaty Dudy-Gracz ,,Makbet” we wrocławskim Capitolu, okazały się głównie jego reklamy, plakaty wisiały na każdym słupie i w każdej gablocie, nie można było przejść obok tego obojętnie), trzeba docenić wpływ sztuki na codzienne życie człowieka. Może nie każdy na co dzień bywa na wystawie czy przeżywa katharsis siedząc w fotelu teatru, ale dzięki nowym technologiom, mamy większe możliwości czerpania z bogatego dorobku ogromu artystów.

Żyjemy w czasach popkultury, więc bardzo często sztuką jest to, czym ją nazwiemy.

Z własnych doświadczeń przywołać można chociażby zobaczoną wystawę ,,Dali, Warhol – geniusz wszechstronny” w Muzeum Teatru im. Henryka Tomaszewskiego we Wrocławiu. Jest ona poświęcona dwóm ikonom popkultury związanym zarówno ze sztuką, jak i reklamą. Salvador Dali wymyślił logo chupa chups – lizaków, które do dzisiaj widzimy na sklepowych półkach czy Andy Warhol, najlepszy PRowiec zup, o jakim Campbel’s mógł sobie pomyśleć, udowodnili, że dzieła sztuki wcale nie tracą na wartości, będąc kojarzone z reklamami, bądź też masowym konsumpcjonizmem, a wręcz przeciwnie. Banan z okładki płyty The Velvet Underground&Nico czy butelka coca coli sygnowana podpisem Warhola, są prawdopodobnie bardziej rozpoznawane we współczesnym świecie niż XVII-wieczne ,,klasyki” sztuki.

Wystawa dotyczyła twórczości obydwu autorów, a jej zwiedzanie umilało słuchanie audioprzewodnika, ambasadora wystawy, dziennikarza – Piotra Metza – plik z 45-minutową opowieścią o życiu Warhola i Dalego, każdy zwiedzający mógł odsłuchać dzięki aplikacji soundcloud (kolejny dowód na symbiozę sztuki, reklamy i technologii!). Nazwiska Dali i Warhol są obowiązkowe, kiedy mowa o kulturze i konsumpcjonizmie. Jednak nie są oni jedynymi twórcami kojarzonymi z reklamami czy też chętnie w reklamach wykorzystywanymi. ,,Mona Lisa” da Vinciego widnieje na miliardach koszulek, reklamowała Lufthansę, odkurzacze Miele, musztardy i sosy Develey. Gustaw Klimt zainspirował reklamę miksera KitchenAid, ,,Stworzenie Adama” Nokię, ,,Dawid” Michała Anioła nosił jeansy Levi’s.

Jak widać, sztuka w reklamie to bardzo popularne zjawisko. Człowiek żyje w kulturze już od czasów starożytnych, pochłania sztukę (czy ją rozumie i jak interpretuje, to już inna sprawa), a od reklam nie ma ucieczki. I o ile czasami reklama wzmocni w pewien sposób odbiór danego dzieła albo sprawi, że będzie ono bardziej docenione, to w wielu przypadkach przed stworzeniem reklamy jakiegoś produktu, twórcy powinni się zastanowić, czy nie zakrawa to o zwyczajną profanację…

~Sara Hass

O terapeutycznym działaniu różnych dziedzin sztuki, czyli „Sztuka w medycynie”

Bardzo inspirujące przy obecnej fazie rozwoju nauki, zdają się być pewnego rodzaju „styki” tematyczne, w których zazębiają się z pozoru tylko odrębne światy. Właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, a nawet więcej – jest wskazane, żeby wykorzystując potencjał ludzkiej percepcji wnikać głębiej w zamknięte dziedziny wiedzy, ożywiając je inną perspektywą. Taki cel przyświeca monografii naukowej „Sztuka w medycynie”, o którą zapytałem jej pomysłodawczynię Marię Nowak. Książka jest efektem pracy młodych naukowców, na co dzień odkrywających tajniki m.in. medycyny, czy psychologii, jednak nie pozbawionych tzw. artystycznego usposobienia…  

Jakub Horbacz: Zapytam bezpośrednio. Skąd wziął się pomysł na książkę?

Maria Nowak: Wszystko zaczęło się od amerykańskiego neurologa Olivera Sacksa. Kiedy w książce Muzykofilia. Opowieści o muzyce i mózgu przeczytałam o halucynacjach słuchowych, zadałam sobie pytanie: “Skoro efektem pewnej nadaktywności mózgu jest muzyka, to czy można odwrócić to zjawisko i użyć melodii do wzbudzenia aktywności w niesprawnych obszarach mózgu (np. po udarze)?” W ten sposób wykreował się pierwszy temat. Później w tej drobnej idei opierającej się początkowo na jednym temacie zobaczyłam potencjał do połączenia dwóch bardzo bliskich mi światów: medycyny i sztuki.

JH: ”Sztuka w medycynie”, ciekawe połączenie. Co znajdziemy w środku, więcej sztuki w medycynie, jak mówi tytuł, czy może jednak medycyny w sztuce?

MN: Wydaje mi się, że “Medycyna w sztuce” byłaby pracą bardziej humanistyczną, skupiającą się na medycynie jako inspiracji artystów. Przyznam, że w ostatnim rozdziale monografii pt.”Od sztuki i filozofii do nowoczesnych technik barwienia tkanek i komórek” autorzy wspominają o dziełach tworzonych na podstawie obrazów znanych z medycyny. Jednak w książce skoncentrowaliśmy się na terapeutycznym działaniu różnych dziedzin sztuki.

JH: Różne dziedziny, jednak króluje medycyna. Jaki portret medycyny uwidocznił się najbardziej w kulturze? Czy musimy jej wizerunek dekonstruować? A może odkrywać na nowo?

MN: Pomijając różne wizerunki lekarzy, szpitali przedstawiane w serialach, książkach skupię się na samej dziedzinie nauk medycznych. Wydaje mi się, że mimo bardzo prężnego rozwoju medycyna jest widziana jako “stosy książek”. Nie bez powodu, bo faktycznie są one podstawą i spędza się nad nimi mnóstwo czasu. Uważam jednak, że bardzo ważne jest, żeby poza nimi widzieć dynamizm jej rozwoju. Czytać publikacje, uczestniczyć w konferencjach. Mówię to oczywiście z perspektywy przyszłego medyka i rozumiem, że nie każdego zainteresują artykuły medyczne. Warto dać się zaskoczyć medycynie i odpowiadając na ostatnie pytanie – odkrywać ją na nowo.

JH: Dlaczego warto sięgnąć akurat po tą publikację?

MN: Nie wiem jak powstawały i powstają inne monografie, bo każde wydawnictwo i redakcja rządzą się swoimi prawami. My mieliśmy szczęście współpracować z wydawnictwem, które mimo naszego braku doświadczenia potraktowało nas profesjonalnie przy okazji edukując. Chociaż momentami było trudno, a edycje zdawały się nie mieć końca, z perspektywy czasu jestem naprawdę dumna z tego, co stworzyliśmy. Oczywiście błędy zawsze mogą się zdarzyć, ale zapewniam, że zrobiliśmy wszystko, żeby wersja finalna była ciekawa, ale i miła dla oka. Może być ona dla kogoś formą wspomnianego wcześniej odkrywania medycyny na nowo. Odpowiedzią na to pytanie mogą być także cele naszej publikacji. Cytując fragment przedmowy: “Chcielibyśmy, żeby zmotywowała ona(monografia) pacjentów do skorzystania z arteterapii, arteterapeutów – zmotywowała do kontynuowania swoich działań, a naszych kolegów i koleżanki do pisania własnych prac“.

MOMENTY WAŻNE I SENSY UKRYTE

Opowieść o momencie szczególnym, przełomowym dla futbolowego świata. Robert Lewandowski strzelił dziś 41 gola w sezonie Bundesligi 2020/2021,  tym samym ustanawiając nowy rekord trafień. Jak stwierdził niemiecki dziennikarz Daniel Neuhaus – świat stanął w miejscu, to miało się nigdy nie zdarzyć.

Robert Lewandowski (fot. Getty)
Robert Lewandowski (fot. Getty)

A jednak, niemożliwe staje się możliwe, czyli pobicie rekordu Gerda Muellera z sezonu 1971/1972. Jak wiemy wymiar możliwości ustanowienia przez Lewandowskiego nowego rekordu, odbił się szerokim echem wywołując różne głosy, w tym często te mniej skupione na wsparciu polskiego króla piłki, niekiedy też mniej widzące w tym piękno sportu. A to właśnie ten aspekt powinien być w tym wszystkim na pierwszym miejscu. Swoją drogą, naprawdę można przecierać oczy ze zdumienia, że udało się naszemu rodakowi odnieść historyczny sukces w ostatniej kolejce Bundesligi i meczu Bayernu Monachium z FC Augsburg z wynikiem 5:2. Co więcej, w ostatniej minucie meczu. Pośród fali radości górę brały refleksje takie jak „wyczyn kosmiczny”, albo „sprawiedliwości stało się zadość”, co przynajmniej w aspekcie sportu jest możliwe. To byłaby strona momentów ważnych, które pokazują wszystkim, że jak to stwierdził trener Kazimierz Górski, „Polacy nie gęsi i swój futbol mają”, parafrazując mistrza Reja.

Pozostaje jednak do rozgryzienia sens ukryty, a dokładniej moc sportowych sukcesów, które angażują nie tylko wiernych fanów bieżących rozgrywek. Przychodzą takie momenty, jak ten dziś, kiedy cieszymy się wspólnie, realizując piękny systemat sportu, jako elementu łączącego. Nawet największy sceptyk „uganiania się za piłką” może odnieść wrażenie, że jest jakiś meta-poziom piłki nożnej, egalitarnej rozrywki, momentu międzypokoleniowego spędzania czasu, wreszcie duch rywalizacji uczącej nas wiary w siebie, determinacji, skuteczności, a ponad to zdrowej ambicji. Wszystkie te rzeczy nie są nadinterpretacją potrzebną piłko-sceptyką, ale szczyptą czaru i satysfakcji, jaką niesie wspólna, obiektywna gra. Trzymając się meta-poziomu ukryte sensy uzewnętrznić się mogą w trakcie logicznej korelacji z różnymi aktualnymi sprawami. Bo w końcu, jak to określił Eduardo Galeano:

Niektórym wydaje się, że stadiony piłkarskie to wyspy. Nie wiedzą, że są one raczej lustrami, w których odbija się obraz świata, do którego wszyscy należymy.

~Jakub Horbacz

ŚWIĘTA MIŁOŚCI KOCHANEJ OJCZYZNY

Pozostając w klimatach majowej jutrzenki mimowolnie powracamy w debacie publicznej do czasów końcówki XVIII wieku i zmian jakie się wówczas dokonały. Na piedestale, tak jak podpowiada naszym oczom obraz Matejki, oczywiście Konstytucja 3 Maja z 1791 roku. Stała się ona niewątpliwie symbolem przemian i powiewem konkretnych działań mających uzdrowić trudną sytuację polityczno-społeczną, w jakiej znalazła się Rzeczpospolita. Konstytucja majowa warunkowała ustrój państwa jako monarchię konstytucyjną, wprowadzała monteskiuszowski trójpodział władzy, znosiła wolną elekcję, likwidowała liberum veto, zmieniła pojęcie narodu nie utożsamiając go tylko i wyłącznie ze szlachtą.

Konstytucja 3 Maja 1791 roku – Wikipedia, wolna encyklopedia
Jan Matejko, Konstytucja 3 Maja 1791 roku

Uznając, iż los nas wszystkich od ugruntowania i wydoskonalenia konstytucyi narodowej jedynie zawisł, długim doświadczeniem poznawszy zadawnione rządu naszego wady, a chcąc korzystać z pory, w jakiej się Europa znajduje i z tej dogorywającej chwili, która nas samym sobie wróciła,

Warto słów kilka także poświęcić samym autorom. Rzecz jasna przede wszystkim pierwotną wersję przygotował Stanisław August, dalej na drodze dyskusji powstawał jej ostateczny kształt. I tutaj wspomnieć należy Ignacego Potockiego, Hugona Kołłątaja, Stanisława Małachowskiego ( powszechnie bardziej zapamiętani, choćby z lekcji historii) oraz postać, o której zazwyczaj się w tym kontekście nie mówi, czyli sekretarzu monarchy, Włochu Scipionie Piattolim. Był on redaktorem projektów ustawy rządowej i brał udział w pracach przygotowawczych. Wiemy, że niechybną inspiracją była uchwalona wcześniej konstytucja amerykańska oraz pomysły francuskie. Warto podkreślać, że to jednak polską konstytucję uznaje się za pierwszą w Europie i drugą na świecie sformalizowaną nowoczesną ustawę regulującą funkcjonowanie państwa. Gabinet króla prowadzony przez Piattoliego był ważnym ośrodkiem politycznym, który nawigował wewnętrzne strategie nim ujrzały światło dzienne.

230 lat temu uchwalono Konstytucję 3 maja. To symbol wielkich dokonań |  Telewizja Republika
Kazimierz Wojniakowski, Uchwalenie Konstytucji 3 maja 1791 roku

dla dobra powszechnego, dla ugruntowania wolności, dla ocalenia Ojczyzny naszej i jej granic z największą stałością ducha niniejszą konstytucyją uchwalamy

Zanim jednak do uchwalenia doszło, odbyły się obrady, które historycy i znawcy określili łagodnie jako bardzo burzliwe. Głosowanie zaplanowane pośpiesznie na jeden dzień było sporym zaskoczeniem, szczególnie dla magnaterii, która nie była przychylna zmianom ze względu na potencjalną utratę wpływów. Część posłów nie zjechała jeszcze do Warszawy po feriach wielkanocnych, więc nie było pełnego składu poselskiego. Na czas obrad Zamek Królewski król nakazał nawet otoczyć gwardią. Podczas obrad król Stanisław August zabierał po trzykroć głos wykazując potrzebę wprowadzenia zapisów konstytucyjnych oraz przegłosowania jej dla Rzeczpospolitej ustroju poprawy. Ciekawostką jest, że w chwili gdy król podniósł rękę do góry po raz czwarty, żeby zabrać głos, zostało to omyłkowo odebrane jako wezwanie do uchwalenia projektu konstytucji przez aklamację. Tak zresztą się stało.

Ażeby złagodzić obyczaje, na koniec poleca się swej uwadze biskup Krasicki i jego „Hymn do miłości ojczyzny”, którego słowa bardzo żywo oddają ducha tamtego czasu.

Święta miłości kochanej ojczyzny ,

Czują cię tylko umysły poczciwe .

Dla ciebie zjadłe , smakują trucizny ,

Dla ciebie więzy , pęta niezelżywe !

Bo to przecież wszystko z miłości jednak do Ojczyzny było. Wówczas w 1791 roku zdawano sobie sprawę z podniosłości czynu, który był opamiętaniem po pierwszym rozbiorze. Znamy dalsze przykre losy rozbiorowe, w których to właśnie pamięć o 3 Maja był motywacją do walk o niepodległą Polskę oraz odzyskanie podmiotowości jako wolne i suwerenne państwo. Dobrej majówki, owianej pamięcią o tamtych wydarzeniach i chwilą oddechu w codziennym zabieganiu.

~Jakub Horbacz

A MOŻE „FAUST” NA EKRANIE?

„Faust” w europejskim kodzie kulturowym, jest znany głównie z perspektywy motywu literackiego zgłębionego i przedstawionego w poemacie dramatycznym  Johanna Wolfganga von Goethego. Jednak filmowa – faustowska opowieść, sięga w swoich inspiracjach dalej, aż do ludowej germańskiej legendy, a właściwie licznych legend opiewających tytułową postać Fausta. Całość tej specyficznej  twórczości ludowej nazywana była zresztą  „Faustbucher” (Księgi o Fauście).

31 Faust ideas | goethe's faust, goethe, charles gounod
Plakat Karla Michela do filmu „Faust” z 1926 r.

Na tym opiera się fabularna wyjątkowość i symbolizm dzieła wyreżyserowanego w 1926 roku przez Friedricha Wilhelma Murnaua. Murnau zapisał się na kartach historii kina takimi produkcjami, jak chociażby „Nosferatu: Symfonia grozy” (chyba jego najsłynniejsze dzieło), czy „Portier z hotelu Atlantic”, które to filmy po dziś dzień stanowią rodzaj kulturalnego fenomenu – produkcji kultowych.

Ten fenomen jednak trzeba odkryć samemu. Na pierwszy rzut oka można się zastanawiać po co wracać do klasyki kina, do filmów trzeszczących, starych i czarno-białych? Czy efekty specjalne i wyostrzona wielobarwność nie wystarczą? A no, czasem warto zagustować w czymś innym. Tym bardziej, że w pandemicznej rzeczywistości szukamy często czegoś nieznanego. Witajcie w filmowym świecie „Fausta”…

Nie ma się co oszukiwać. „Faust” to jednak coś odmiennego. Można mieć wrażenie, że kino grozy dla współczesnego widza stanie się dobrą komedią. To jednak tylko na pierwszy rzut oka. Drugim rzutem, przy zgaszonym świetle,  z ludowych bajań wynurza nam się na ekranie postać mędrca, starca, świadomego swojego losu i zbliżającego się kresu życia. Na jego drodze pojawia się z nagła Mefistofeles oferujący Faustowi swoje niecne-diabelskie plany oddania mu swej duszy, za co Faustowi zwrócona by została młodość. Nie brakuje ukazanego skrzenia radości, szaleństwa, zauroczenia – poznaną Małgorzatą. Ukaże się cała paleta barw – płomiennych przeobrażeń stanów, od tragedii do szczęścia i wieńczącego całość przesłania o miłości, mogącej przezwyciężyć wszystko.

Wbrew pozorom, sama fabuła dzieła stanowi tylko przyczynek do programowego ukazania kunsztu filmu ekspresjonistycznego. Opowieść fabularna nie ma zbytnio skomplikowanej struktury, czy kłębiących się alogicznie wydarzeń. Wręcz przeciwnie, w swojej prostocie, przenosi uwagę odbiorcy na sposób obrazowania.

Ukazujący się na samym początku filmu, złowrodzy wędrowcy na koniach są najlepszym przykładem kunsztu realizatorskiego, różnorodności użytych tricków optycznych w warstwie realizatorskiej, mnogości następujących po sobie obrazów. Widza, szczególnie współczesnego, zaskoczy wyjątkowość już na samym poziomie historii czarno-białej i nastrojowej muzyki.

Dobitnie zaskakują nowatorskie, jak na owe czasy powstawania filmu użyte kontestatorsko efekty specjalne, łącznie z osnutym już filmową legendą odgórnym ruchem kamery, czy motywem Mefista ciążącego ponad miejską zabudową, który demonicznie miasto przysłania swoim płaszczem, ściągając na nie klątwy zarazy i zepsucia.

Wszystkie smaki kina – 89. „Faust” (1926) | Czipsy dwa w magicznym  świecie...
Kadr z filmu „Faust” w reż. F.W. Murnaua

Zaskakuje także aktorska kreacja Gosta Ekmana w roli Fausta, który z pełnym profesjonalizmem uwydatnia faustowskie emocje i dramat jednostki. W roli Małgorzaty, urzekająca Camilla Horn, w pozostałych rolach: Frida Richard, Eric Barclay, Hanna Ralph i oczywiście Emil Jannings, grający Mefistofelesa , który jako postać jest wprost przepełniony kontrastami, od grozy i niepojętego przerażenia, do uśmiechu, ironii, wręcz komedii. Nazwiska raczej za wiele nam nie mówią, ale warto otworzyć nową kartę na komputerze, żeby zerknąć z ciekawości w ich bogate aktorskie wcielenia.

Film ten pozostaje fasadowym dziełem ekspresjonistycznym, z całą frenezją obyczajowego dramatu, po obraz rodem z horroru. Ekspresjonizm niemiecki daje swój wyraz szczególnie przez główny- osobliwy, niecodzienny motyw.

 „Faust” chociaż może nużyć, jest wart uwagi przez swoją osobliwość. Spotęgowanie wewnętrznego rozdarcia, użycie głębokich symboli, zaskakuje. Produkcja ta z całą pewnością zasługuje na uznanie, nie tylko spośród produkcji czysto ekspresjonistycznych, ale także w całej historii kina. Polecam odkrywać na nowo filmy takie jak te, lekko zakurzone, ale dalej warte uwagi. Nie od razu Hollywood zbudowano, a współczesnemu odbiorcy przypada ten przywilej delektowania się powolnym procesem przechodzenia kina do formy, jaką znamy dziś.

 ~Jakub Horbacz